sobota, 6 maja 2017

Bałtyk cz.2




Dawno Nas tu nie było 😕 ale obiecujemy poprawę! Egzaminy zdane, wiosna pełną parą... nic tylko kręcić i pisać.

Zanim zaczniemy pisać o tym, co teraz, warto jeszcze wrócić do historii, której pierwszą połowę przeczytaliście w poprzednim poście.

...o poranku Grzesiek wprowadził podróżny reżim 😂"Marysia, wstawaj! wyśpisz się kiedy indziej...wyjeżdżamy za 30min!". Cóż mi innego pozostało, półprzytomna wstałam, spakowaliśmy sakwy i po obowiązkowej rozgrzewce wyruszyliśmy w stronę Rewy.


Pogoda była idealna do pedałowania. Nie za ciepło, słonko lekko wyglądało zza chmur, nic tylko kręcić!
Ścieżką rowerową, biegnącą przez helskie lasy zmagaliśmy się
z Cudem Polskiej Architektury, jakim jest "droga rowerowa" Hel-Jastarnia cały czas góra, dół, zakręty, drzewa na środku...no masakra. No ale w końcu udało nam się dotrzeć do miasta. Skręciliśmy w prawo, w stronę otwartego morza. Na plaży było prawie pusto, kilka osób spacerowało brzegiem morza, dzieci grały w piłkę, a my zauważywszy cudowne kosze, zostawiliśmy rowery
i postanowiliśmy chwilkę odpocząć, po tym mało przyjemnym początku dnia. Gdy okazało się, że za siedzenie w koszu trzeba płacić, szybciutko doszliśmy do wniosku, że od morza za bardzo wieje 😉 i ruszyliśmy dalej...niestety nie udało nam się za daleko zajechać, ponieważ Mały Głód dał o sobie znać. Zatrzymaliśmy się na gofry, jak przystało na typowych, polskich turystów.

Prawie 36 km ścieżką z Helu aż do Władysławowa


Po drodze sesja fotograficzna musi być ;)




Kolejne kilometry minęły równie przyjemnie, słońce cały czas świeciło, a my podziwialiśmy Zatokę Pucką i staraliśmy się wypatrzeć rodziców, którzy zatrzymali się po drugiej stronie zatoki w Rewie. I tak przejechaliśmy ponad 36 km ...



Dojechaliśmy do Władysławowa, w którym zatrzymaliśmy się tylko obczaić tłumy hardkorowców, którzy "wygrzewali" się na plaży (było wietrznie i ok. 15 stopni :P) We Władysławowie zjedliśmy też obiad i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. 





W Pucku zatrzymaliśmy się na poobiednią kawkę i kąpiel w słonecznych promykach....jak się później okazało, nie była to nasza ostatnia kąpiel tego dnia :). Z Pucka do Rewy już rzut beretem więc zapowiedziałam mamie, że za chwilkę już będziemy... no cóż, "chwilka"- pojęcie względne. 



...ruszyliśmy w drogę nadmorskim szlakiem rowerowym, trasą R10. Miałam już z nią do czynienia na PijarBike'u i nas nie zawiodła. Tym razem... też nie zawiodła, chociaż zaskoczyła i postawiła wysoko poprzeczkę :). Prowadziła wzdłuż klifów i pól. Ścieżka była wyjeżdżona przez najwytrwalszych rowerzystów (i podejrzewam, że nikt z nich nie miał sakw, bo momentami bywało ciasnawo), wspinała się ostro w górę tak, że trzeba było we dwójkę wpychać rower, bo stawał dęba. To były na pewno nasze najbardziej emocjonujące kilometry. I trochę strachu, niepewności czy dalej będzie jeszcze ciężej czy już tylko lepiej i trochę zachwytu nad Naszą piękną polską Naturą. 











Po tym fragmencie wyjechaliśmy w końcu w jakiejś wsi. Zadowoleni, że najgorsze już za nami ruszyliśmy w stronę Rewy przez ptasi rezerwat przyrody nad Zatoką Pucką u ujścia Redy do Bałtyku, w okolicach pochłoniętej przez morze miejscowości Beka. ...no i... była beka jak się okazało dlaczego Beka została pochłonięta. 😊Troszkę tylko popadało, a tam bajorka że hoho. Na środku szosy ułożonej z betonowych płyt utworzyła się wieeelka kałuża bez możliwości objechania jej bokiem. Ludzie, nie bagatelizujcie nigdy kałuży! Kałuże są zdradliwe! Wyglądają jak takie zachęcające do przejazdu malutkie, nie groźne kałuże a tu człowiek wjeżdża po kolana :). Sakwy pomyślnie zdały test wodoodporności, ale buty już nie do końca. Wybawiliśmy się jak małe dzieci podczas tego odcinka. Dobrze, że do Rewy już było niedaleko, bo robiło się coraz chłodniej a my mokrzy po kolana. Dojechaliśmy w końcu późnym popołudniem do rodziców, przebraliśmy się, napiliśmy się gorącej herbaty i poszliśmy na krótki spacer krajoznawczy. Pokazałam Grześkowi naszą zaprzyjaźnioną bazę surfingową i o zachodzie słońca doszliśmy brzegiem morza (właściwie Zatoki Puckiej) na koniec półwyspu rewskiego, który oddziela zatoki: pucką od gdańskiej. Usiedliśmy tam tylko na chwilę, żeby jeszcze trochę nacieszyć się morzem i tym niezwykłym klimatem jaki panował dookoła. Tak zakończyliśmy naszą krótką, ale jakże bogatą w ekstremalne wrażenia wycieczkę rowerową. 




Na drugi dzień wracaliśmy już camperem z rodzicami, po drodze zahaczając jeszcze o Sopot, co było nie lada wyczynem jeżeli parkuje się w mieście takim kolosem. No, ale po dłuższych poszukiwaniach znaleźliśmy odpowiedni parking i mogliśmy cieszyć się spacerkiem w rodzinnym gronie. Sopot był ostatnim przystankiem na zwiedzanie, potem już pruliśmy camperem z naszymi rumakami na pokładzie prosto do Oświęcimia. 





1 komentarz:

  1. Świetna wyprawa rowerowa. A co do kałuży to masz absolutną rację... są najbardziej zdradliwymi rzeczami na świecie :(

    OdpowiedzUsuń